sobota, 26 sierpnia 2017

Wanda Majer-Pietraszak – „Srebrny Widelec”

Nawet najsilniejsi ludzie muszą mieć w życiu ostoję. Tam, gdzie bezduszny świat przetacza się nad człowieczymi losami z siłą huraganu, gdy spełnienie marzeń przychodzi nie w porę, gdy najłatwiej jest powiedzieć, że to już koniec, nie chcę w tym uczestniczyć, trzeba znaleźć kogoś, kto odegna upiory i pomoże nam się podnieść. Dwie kobiety, Laura i Antonina, dwie utracone nadzieje, nieprzyjazny świat i łzy, które potrafią przesłonić rzeczywistość.
W tym zamęcie jest też ciepły kąt, domowa kuchnia w magicznym miejscu, gdzie przy pierogach i gorącej herbacie to, co złe, znika, niczym śnieg po wiosennym deszczu. I choć nie można mieć wszystkiego, czasami wystarczy chwila, którą nieoczekiwanie zsyła nam przyjazny los.
Wanda Majer-Pietraszak po raz kolejny pokazuje, jak wielka siła kobiecej przyjaźni potrafi pokonać najtrudniejsze chwile. A że odważnym szczęście sprzyja, Laura i Antonina nie zostaną ze swoimi troskami tak zupełnie same. Bowiem Srebrny Widelec to miejsce, gdzie niejedno się może wydarzyć.

Chyba każdy przyzna, że tytuł tej powieści obyczajowej jest intrygujący. To właśnie on spowodował, że sięgnęłam po tą pozycję, ponieważ zazwyczaj trzymam się z daleka od polskich obyczajówek. W sumie od każdej obyczajówki trzymam się z daleka, po prostu preferuję np. kryminały czy fantastykę. Ale muszę powiedzieć, że to pierwsza obyczajówką, którą mi się tak dobrze czytało. Momentami dialogi były nienaturalne, ale nie powodowało to, że miałam ochotę odstawić tą książkę, więc jest to jak najbardziej do przeżycia.

Mamy dwie główne bohaterki – Laurę i Antoninę. Oby dwie są aktorkami, które chwilowo musiały zrezygnować z pracy w teatrze na rzecz pracy w restauracji nazwanej Srebrny Widelec. Restauracja ta ma swoich stałych klientów, którzy są przyjaciółmi naszych bohaterek. Dzięki nim ich życie ulega zmianie, one same się zmieniają, zaczynają walczyć o swoje szczęście. Oczywiście na swojej drodze spotykają także nowe osoby, które przewracają ich życie do góry nogami, albo to one przerwacają życie tych osób.

Język jest bardzo lekki co sprawia, że książkę czyta się przyjemnie i szybko. Głównie historię opowiada Antonina, ale zdarzają się momenty, kiedy narrację przejmuje Laura, a nawet chwilę Wiktor zwany także Profesorem. Jest to swobodna narracja, chociaż momentamii gubiłam się i zastanawiałam w jakich czasach jest osadzona ta książka.

Polecam, w szczególności na (niestety) coraz zimniejsze dni . Jest to wyjątkowo dobra polska obyczajówka.

Moja ocena: 5/6

Tytuł Oryginalny: -
Wydawnictwo: Muza

Liczba stron: 317

Za możliwość przeczytania dziękuję 

Share:

wtorek, 22 sierpnia 2017

Raphaëlle Giordano – „Twoje drugie życie zaczyna się, kiedy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno”

Wydaje się, że trzydziestoośmioletnia Camille ma wszystko, czego trzeba do szczęścia: męża, dzieci, dobrą pracę. Dlaczego więc ciągle ma wrażenie, że szczęście wymyka się jej z rąk? Pragnie tylko jednego: odnaleźć tę właściwą drogę i cieszyć się życiem. Kiedy poznany przypadkowo rutynolog Claude proponuje jej nietypową pomoc w osiągnięciu tego celu, przyjmuje ją bez wahania. Uczy się bycia kreatywną, krok po kroku odmienia swoje życie, zrywa z nużącą rutyną i rusza na podbój świata, by spełnić swe marzenia…

Muszę powiedzieć, że sądziłam, iż poradnika nie da się stworzyć oblekając go w fabułę, dając mu pełnokrwistych bohaterów, a tu jednak okazuje się, że to jest jak najbardziej możliwe. Byłam zaskoczona jak szybko wciągnęłam się w tą książkę. Zazwyczaj czytanie poradników zajmowało mi więcej czasu, bo na każdym kroku się zastanawiałam, porównywałam opisywane przykłady do swojego życia. A tutaj zupełnie nieświadomie to robiłam, pochłaniałam kolejne strony i w pewnym sensie nie mogłam się doczekać, aż główna bohaterka Camille spotka się znowu z Claude’em , a on zaserwuje jej kolejną dawke porad.

Wiem, że jest to debiut Pani Giordano, czuć to. Jej pióro nie jest tak lekkie jak pióro wprawnego pisarza, ale to są dopiero początki, dlatego trzeba być wyrozumiałym. W niektórych miejscach dialogi między Camille a np. jej mężem czy synem były zbyt sztuczne, zbyt wymuszone. Nie mogę się jednak doczepić do wypowiedzi Claude’a. Widać, że autorka pisała o czym co stanowi całe jej życie. W przystępny sposób posługując się postacią tego „rutynologa” przedstawiała kolejne metody, za pomocą których można było zmienić swoje życie.

Ta książka podbiła francuski rynek. Osobiście uważam, że to samo stanie się w Polsce. Jest to nowe, świeże podejście w tworzeniu poradników. Według mnie stworzony w ten sposób poradnik jest bardziej przystępny dla czytelników, bo od razu widzimy jak bohaterka stosuje się do tych rad, jak w rzeczywistości powinno to wyglądać. Bo zawsze w tradycyjnym poradniku jest podawana jakaś zasada/polecenie/rada i czasami człowiek zastanawia się jak on to ma wykonać. W tym przypadku mamy zaserwowany przykład Camille – kobiety żądnej zmiany, która mając praktycznie wszystko, nie ma tego jednego, czyli szczęścia.

Fabuła była trochę przewidywalna, kolejne kroki bohaterki do przewidzenia, ale spora dawka psychologicznych rad, które są w przystępnej formie przedstawione sprawia, że książkę się czyta by dowiedzieć się co następnie Claude doradzi Camille.

Dla ludzi, którzy chcą coś zmienić w swoim życiu, ta książka jest idealna. Polecam.

Moja ocena: 5/6

Tytuł Oryginalny: Ta Deuxième Vie Commence Quand Tu Comprends Que Tu N'en As Qu'une
Wydawnictwo: Muza

Liczba stron: 272

Za możliwość przeczytania dziękuję 

Share:

środa, 16 sierpnia 2017

Sarah Lotz - "Dzień czwarty"

Apokaliptyczny thriller, który każdemu zmrozi krew w żyłach. W wyniku niewytłumaczalnej awarii luksusowy wycieczkowiec traci kontakt ze światem. Na dryfującym statku dochodzi do kolejnych, coraz groźniejszych wydarzeń. Giną pasażerowie i członkowie załogi, a dzieła zniszczenia dopełnia tropikalny sztorm. Przywództwo nad garstką ocalonych obejmuje kobieta obdarzona nadprzyrodzonymi zdolnościami, ale czy to wystarczy, żeby uratować garstkę niedobitków? I czy ocalenie w ogóle jest możliwe?

Najbardziej rażącą wadą tej książki jest [uwaga] zbyt obficie wypełniony szczegółami opis książki na okładce. Kiedy go przeczytałam fabuła nie była dla mnie zaskoczeniem, tylko po kolei opisywała to co było wspomniane w opisie. To spowodowało, że wiedziałam co powinno teraz nastąpić, jaka relacja połączy dane osoby itd.. Nie oznacza to wcale, że nie było efektu zaskoczenia, bo owszem, książka trzyma w napięciu i autorka często wplata wątki, które nie zostały wspomniane w tym obszernym opisie.

Sarah Lotz jest autorką misternie stworzonego przerażającego thrilleru, który niepokoi, przeraża i otula mrokiem czytelnika. Książka dosłownie ogarnia osobę czytającą swym mrokiem i wypuszcza dopiero po przeczytaniu ostatniej strony. Autorka nie daje nam chwili do wytchnienia, kiedy już myślimy, a nawet po prostu mamy nadzieję, że wszystko się uspokoiło choćby na chwilę, to właśnie wtedy ona wplata w fabułę coś co powoduje jeszcze większe zaskoczenie i zamieszanie. Tak jest to zrobione z samym końcem tej powieści – już myślimy, że nic więcej nie może się wydarzyć, a tu jednak baam i mamy niepokojący koniec, który pozostawia niedosyt i przerażenie. Prawdę mówiąc to siedziałam jak na szpilkach czytając tą książkę.

Pierwsza była „Troje”, a w następnej kolejności „Dzień czwarty”. Owszem czytałam debiutancką książkę Pani Lotz, czyli „Troje”, ale po głębszej analizie uważam, że spokojnie można czytać „Dzień czwarty” bez uprzedniego czytania „Trojga”. Wszelkie wątki, które stanowią powiązanie między tymi powieściami zostały w wyjaśnione w bardzo sprytny sposób, bo czytelnik nie jest przytłoczony informacjami z poprzedniej części. W pewien sposób książki te tworzą jakąś całość, ale równocześnie każda opowiada swoją odrębną historie. Zapewne w kolejnej części wymagana będzie wiedza z obydwu książek, ale to są tyko moje dywagacje.

Nigdy nie sądziłam by postaci jednej książki mogły być tak przesiąknięte mrokiem. Tak de facto każda osoba, która miała jakieś znaczenie w tej powieści, miała swoją tajemnicę, emanowała niepokojem i sprawiała, że ta książka jest jeszcze bardziej mroczna. Czytelnik sam musi zdecydować jaka jest prawda, musi wybrać w co ma wierzyć i komu zaufać, a to nie jest takie łatwe zadanie. Bohaterowie są równie misternie stworzeni co fabuła. Nie ma tu miejsca na przypadek. Wszystko jest dokładnie zaplanowane.

Serdecznie polecam tym, którzy nie mieli jeszcze styczności z twórczością Sarah Lotz, ale także tym, którzy już ją znają. Gwarantuję Wam, że będziecie czytać tą książkę na wdechu i nie będziecie chcieli jej odstawić. Jest jak narkotyk. Mroczny narkotyk, który zapewnia niesamowite przeżycia.

Przeczytajcie, a sami się przekonacie, jak bardzo mroczny może być thriller.

Moja ocena: 5/6 (-1 za zbyt obszerny opis)

Tytuł Oryginalny: Day Four
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 416

Cykl "Troje":

  1. "Troje"
  2. "Dzień czwarty"

Za możliwość przeczytania dziękuję 

Share:

niedziela, 13 sierpnia 2017

Paul Kalanithi – „Jeszcze jeden oddech”

Paul Kalanithi był jednym z najzdolniejszych amerykańskich neurochirurgów i ogromnym miłośnikiem poezji. W wieku 36 lat, po blisko 10-letniej pracy w charakterze neurochirurga i pod koniec wyczerpującej rezydentury, w momencie gdy Paulem zaczęły interesować się najważniejsze instytuty badawcze i najbardziej prestiżowe kliniki, młody lekarz usłyszał diagnozę IV stadium raka płuc.

W jednej chwili Paul zmienia się z lekarza ratującego życie w pacjenta, który sam podejmuje walkę z chorobą. I zaczyna pisać. Wytrwale, strona po stronie, niezależnie od trudności, jakie przynosiła postępująca choroba.

„Jeszcze jeden oddech” to szczera, wzruszająca historia wybitnego lekarza, który stanął twarzą w twarz ze śmiercią. Zapis determinacji i świadectwo walki.

Paul Kalanithi zmarł w marcu 2015 roku, niemal do ostatniej chwili pracując nad tekstem. Ta niedokończona książka doskonale oddaje ulotność naszego życia.

Ta książka trafiła w moje ręce jako prezent urodzinowy. Początkowo zachwyciła mnie sama okładka, ale było to spowodowane tym, że książki medyczne mnie w sobie bez problemów rozkochują i nawet nie potrzebują otwarcia.  Potem wyciągnęłam jedną zakładkę ze stosu zakładek i otworzyłam książkę. W sumie nie potrzebowałam tej zakładki, ponieważ dosłownie na wdechu przeczytałam całą książkę.

„Jeszcze jeden oddech” to autobiografia pewnego młodego neurochirurga, który dopiero co rozwija swoje skrzydła. Przed nim rozciągają się nowe możliwości rozwoju kariery, wystarczy tylko po nie sięgnąć. W momencie kiedy Paul Kalanithi właśnie wyciąga rękę po jedną z nich dostaje diagnozę, która jest niczym innym jak wyrokiem śmierci. Potem postrzeganie świata i śmierci przez Paula zmienia się. Do tej pory zajmował się śmiercią jako lekarz oraz człowiek, który gustował w literaturze klasycznej, po diagnozie staje się pacjentem. Zaczyna odczuwać to co do tej pory było dla niego fikcją, bo skąd miał wiedzieć jak się czują jego pacjenci w obliczu nadchodzącej śmierci?

Kiedyś narzekałam, że w książkach było mało dialogów, ale w tym przypadku nie jest to bardzo odczuwalne. Ciekawe spostrzeżenia autora, cytaty pochodzące z klasyków literatury sprawiają, że ta książka nas pochłania, rozumiemy ciąg myślowy autora i dostrzegamy to co on chce nam przekazać.

"..Jeśli życie niezbadane nie jest warte przeżycia, to czy nie przeżyte życie warte jest badania?.."

Nie spodziewałam się, że ta książka tak na mnie wpłynie i zmieni moje postrzeganie świata. W pewnym momencie byłam tak zachwycona tą powieścią, że nawet zaczęłam się zastanawiać czy autor napisał coś jeszcze i dopiero po chwili przypomniałam sobie, że autor nie miał szansy nawet dokończyć tej pozycji. Pokazuje to tylko, że mimo iż autor nie zajmował się zawodowo pisaniem, jego styl i sposób przedstawiania rzeczywistości jest porywający.

Nie wiem co jeszcze mam powiedzieć. Polecam. Z całego serca polecam.

Moja ocena: 6/6

Tytuł Oryginalny:  When Breathe Becomes Air

Liczba stron: 234
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Share: